Króluj nam Chryste! Nazywam się Rafał i od około roku służę jako ceremoniarz, a łącznie "na koncie" mam 7 lat służby. Po tych wszystkich latach spędzonych przy ołtarzu, mogę powiedzieć, że bycie ministrantem nie jest proste.
Nie chodzi tu o te momenty, kiedy zapominasz czegoś przygotować na liturgię lub kiedy mimo, iż trenowałeś jakąś konkretną funkcję kilkanaście razy, ostatecznie mylisz się podczas Mszy z biskupem czy też kiedy często przejęzyczasz się podczas czytania. W końcu księża to też ludzie i z mniejszym bądź większym uśmiechem wybaczają kolejne potknięcia, rozumieją też zwykle, że nawet w liturgii, która nie poszła według planu, można dostrzec Chrystusowe piękno. Nie, to nie to jest trudnością. Prawdziwy problem zaczyna się wtedy, kiedy tę służbę Bogu trzeba przenieść do życia codziennego, pokazać w swoim środowisku, które coraz rzadziej okazuje przychylność Kościołowi. Wtedy właśnie pokusa Piotrowego wyparcia się Jezusa staje się ogrmona. Aż chce się tylko powiedzieć z obojętnością: "Ja i Kościół? Nie żartuj, nic mnie z tym przecież nie łączy" i mieć spokój, a nawet cieszyć się aprobatą rówieśników. Bo jak można się przyznać tak wprost, że nie dość, że regularnie chodzisz na Msze, to jeszcze na nich służysz? W końcu mogą cię wyśmiać w twarz, obrazić, a jedyne, co osiągniesz to zostanie obiektem drwin przez następne lata. Nie, lepiej nie ryzykować...
Brzmi znajomo? Mam nadzieję, że nie. Osobiście zmagałem się (i w zasadzie nadal się zmagam) z takimi trudnościami i wiem, że dla mnie to jedna z najcięższych rzeczy w posłudze ministranta. Niestety, nie ma na to żadnej cudownej recepty, sposobu, który pozwoli pogodzić ze sobą dwa sprzeczne środowiska. Istnieje natomiast coś, dzięki czemu można zdobyć odwagę, by stanąć po właściwej stronie barykady. Tym czymś jest właśnie liturgia. Z początku nie uznawałem jej duchowej potęgi i siły, z jaką może natchnąć człowieka. Msza była dla mnie jedynie niedzielnym i świątecznym obowiązkiem, często nudnym i mało zajmującym. Nawet wstąpienie do służby liturgicznej na dłuższą metę nie pomogło – wtedy stała się rutyną i po kilkunastu Eucharystiach przestałem dostrzegać w niej jakiekolwiek nowe elementy. Dopiero kurs ceremoniarza obrócił moje patrzenie na liturgię o 180 stopni. Codzienne rozważania na jej temat oraz same Msze, połączone z czasem na refleksję dały niesamowite owoce duchowe. Od tego czasu staram się, aby każda Eucharystia była moim wyjątkowym spotkaniem z Chrystusem, a Komunia siłą napędową na kolejne dni. Nie oznacza to oczywiście, że nagle przestałem grzeszyć, mieć wątpliwości, załamania. One nadal istnieją w moim życiu, ale walczę z nimi o wiele skuteczniej dzięki głębszym przeżywaniu liturgii.
Dlatego pragnę zachęcić każdego do wczytania się w liturgię, odkrycia jej symboliki i spojrzenia na Mszę nie jak na smutną konieczność chrześcijanina, ale zapowiedź rzeczywistości Nieba daną przez samego Boga. Jeżeli tylko zrozumie się jak piękne jest dzieło, które swoją służbą pomaga się tworzyć, można stać się zupełnie innym człowiekiem - takim, który choć z powodu swojej natury bezustannie grzeszy i upada, wie, z czego czerpać, aby powstawać jeszcze silniejszym.